Z wizytą na ziemiach zachodnich

Młodzi ludzie protestują na rynku w Ziel. Górze



Ekonomista czasem czuje się w obowiązku komentować otaczającą rzeczywistość. Byłem na dwóch ciekawych konferencjach. Jedną zorganizowała organizacja pracodawców w Zielonej Górze, druga była warsztatami z udziałem przyjezdnych naukowców badających procesy upadku centrów miast.

Obie były ciekawe. Jedna jak zwykle ujawniała dominację fobii i uprzedzeń od lat obecnych w polskiej polityce. Na terenach przygranicznych tematem tabu jest na przykład wznawianie nieczynnych od zwykle II wojny światowej połączeń regionalnych do Niemiec. Te zazwyczaj otwarto na krótko w latach 90-tych, po czym obumarły śmiercią technologiczną. Centralnie zarządzana z Warszawy kolej państwowa nigdy nie osiągnęła tutaj konkurencyjnej z innymi środkami transportu jakości oferty: ilości połączeń czy ich ilości, jak w sąsiednich Niemczech, gdzie nawet na liniach lokalnych pociągi pędzą co godzinę.

W sąsiednim z Brandenburgią regionie woj. lubuskiego, przed wojną znanym jako Noiwa Marchia, Branibór Wschodni, Brandenburgia Wschodnia (Ostbrandenburg), to właśnie upadek transportu zbiorowego, obumarcie całego systemu komunikacji publicznej, jest najbardziej rzucającą się różnicą między Wschodem a Zachodem. Decydenci tego regionu tych połączeń się obawiają, bojąc się odpływu pracowników. Ci tymczasem nierzadko wyjechali do sąsiedniego, zamożnego regionu i z takiego Berlina nie mogą szybko dotrzeć nawet na weekend do rodziny. Samochodem przedostać się przez aglomerację berlińską jest trudno, w centrum Berlina podróżuje się niemal wyłącznie transportem zbiorowym.

A tu tymczasem graniczny mur fobii i strachów, zwykle artykuowanych z ukrycia. Przecież minister spraw zagranicznych zablokował uruchomienie tańszych od Eurocity połączeń pociągiem regionalnym między Poznaniem a Berlinem. W ogóle, ceny tych biletów pozwalajacych dotrzeć do woj. lubuskiego szybkimi pociągami są tak wysokie że na stacjach wysiada po kilku, góra kilkunastu pasażerów. Mimo że czas podróży między Poznaniem a Świebodzinem szybkim pociągiem wynosi 50 minut i możliwe byłyby codzienne dojazdy do pracy czy szkół, praktycznie nikt z lokalnej ludności nie może sobie pozwolić na taką podróż. 103 km szybszą koleją kosztują 69,10 PLN.

Inną zdumiewającą różnicą dla osoby światłej i otwartej jest brak kultury. Brak jest oper, teatrów muzycznych, mediatek, prawdziwych bibliotek pełnych aktualnego księgozbioru. Także, a może przede wszystkim naukowego. Drastycznie brakuje placówek badawczo- rozwojowych, na czym cierpi całe środowisko intelektualne regionu. Wszak są także prywatne uczelnie i instytuty, mogące otrzymać dofinansowanie. Albo te państwowe mogłyby zostać skomercjalizowane (np. poprzez formę fundacji) albo chociaż oddane władzom regionów, jak w Niemczech. Na takie placówki jak Uniwersytet Zielonogórski mogłoby to wpłynąć chyba tylko pozytywnie. Wydaje się że gorzej już być nie może.

Jednej zapalczywej lokalnej bizneswoman nieomal zabrano głos na owej konferencji, zresztą w ogóle jej nie dano mikrofonu. Rozumiejąc organizatorów- nikt bowiem nie ma prawa mówić o nienaprawialnym, tracić cennego czasu pracodawców na problemy nierozwiązywalne, a tym są uniwersytety i ich współpraca z przedsiębiorstwami. Kształcone kadry nijak nie nadają się do pracy w biznesie. Informatycy nie dają sobie rady z wordpressem i piszą programy cms od podstaw, marketingowcy nie wiedzą w jakim formacie umieszcza się grafiki w sieci. Pracownicy działu HR nie potrafią przeprowadzić profesjonalnej rekrutacji, napisać treści ogłoszeń na biznesowe stanowiska.

Brak połączeń komunikacyjnych ze światem uniemożliwia podróże. Brak kolei pasażerskiej jest szczególnie dotkliwy. W Lubuskim tudzież, poprawniej, Nowej Marchii i Północnym Dolnym  Śląsku jedyne stacje posiadające połączenia pociągów szybkobieżnych to Rzepin, Świebodzin, Zbąszynek. Reszta jest nie- albo słabo skomunikowanym odludziem. Czasy podróży skutecznie zniechęcają do przemieszczania się. Brak sprawnej komunikacji zbiorowej w miastach zniechęca do wyprawy do knajpy czy na imprezę, skąd się autem przecież nie wróci, a piechotą długo. Sieć autobusowa jest rzadka, połączenia nieliczne, upada więc także życie nocne.

Zielona Góra powstała jako miasto gospodarki planowej. Sztucznie zbudowane na śródleśnej polanie wokół średniej wielkości miasta Gruenberg. Ciągnące się kilometrami blokowiska nie są tkanką miejską- zauważa jeden z obecnych na debacie mieszkańców. Jest to w jego opinii zabudowa zniechęcająca do kontaktów międzyludzkich.

Śródmieście Zielonej Góry zaś obumiera w zetknięciu z nowoczesnym centrum handlowym "Focus Park", będącym jakąś połową warszawskich Złotych Tarasów, ulokowanym w punkcie które szybko stało się nowym śródmieściem miasta. Nie wiadomo także ilu mieszkańców mieszka jeszcze w Zielonej Górze. Oficjalne dane oparte są o dane meldunkowe, od dawna nieaktualne. Przyjezdni zauważają pustki demograficzne na ulicach, brak jest części całego pokolenia od 25 do ok. 35 lat , a i młodsi są wybitnie przerzedzeni. Województwo lubuskie ma najniższy w kraju odsetek nakładów na badania i rozwój. Na jednego mieszkańca przypada tutaj bodaj 29 PLN, zaś w woj. mazowieckim 513 PLN. Dane przytaczam z pamięci, mogłem coś przekręcić.

Przybyli z Plymouth studenci badają miasto, mieszkańców proszą o rysowanie map obszarów do rewitalizacji. Pokrywane są zaniedbane parki, albo zabudowywane ostatnie oazy zieleni. Terenów zielonych drastycznie brak mimo otoczenia miasta lasami. Lasy są jednak nieprzystosowane do rekreacji, jak np. Lasek Bielański w Warszawie. Studenci odwiedzają nawet ruiny przedwojennej sali balowej nieopodal Wagmostawu, w zapuszczonym parku nad jedynym zbiornikiem wodnym w śródmieściu. Jest to miejsce zrujnowane od 70 lat. Miasto jest pełne urbanistyki lat 50-tych, jest po prostu dramatycznie zaniedbane. Niektóre miejsca, jak na przykład ulica Tylna, to lata 20-te XX wieku. Inne, jak odcinek ul. Sikorskiego już dziś są zabytkami urbanistyki lat 30-tych XX wieku i winny na serio być otoczone ścisłą ochroną konserwatorską.

Co widać to brak kontaktu miejscowych elit politycznych z rzeczywistością współczesnych młodych pokoleń. Na zmiany ci mieszkańcy nie liczą, mają za sobą dekady status-quo.

Zielona Góra jednocześnie może być przykładem miasta które za III Rzeczpospolitej ulegało coraz to większej zapaści gospodarczej, a ta społeczna wydała się być albo przyczyną, albo efektem pierwszej. Brak przygotowanych terenów inwestycyjnych uniemożliwił rozwój gospodarczy miasta otoczonego lasami, pozbawionego wolnych terenów. Nawet obecnie brak jest gotowych do wzięcia terenów, te planowane są nijak nie uzbrojone, nie ogłasza się przetargów nawet jeśli goła ziemia jest. Przedsiębiorcy nawet nie mają tych "gołych" gruntów bez uzbrojenia.Istnieją pałacyki wyremontowane z unijnych środków, mieszczące instytucje od lat obiecujące tereny inwestycyjne. Obietnice mamy i dziś, a ile lat wynosi opóźnienie?

Innym aspektem są media. W Zielonej Górze brak jest "inteligenckiego salonu" w mediach, takie wydawnictwa rynku wysokiego nie powstały bądź  mają zasięg ograniczony do np. grona stałych prenumeratorów i są niedostępne w sieciach sprzedaży publicznej. Miejscowe media publiczne całkowicie nie istnieją wśród całej części miejscowej ludności. Nigdy nie słyszałem by ktokolwiek spośród miejscowych osób bezpośrednio czy też np. na portalu Facebook rekomendował bądź polecał jakikolwiek wytwór miejscowych mediów publicznych. Istnieją one na papierze i w eterze, ale chyba nie w mentalności osób z którymi się kontaktuję, czyli grona miejscowych biznesmenów czy artystów. Miejscowe radio publiczne dociera tylko do starszych radiosłuchaczy. Jedynym środkiem towarzyskiej komunikacji jest w takich warunkach portal społecznościowy i kontakty bezpośrednie.

Wielu osobom może się wydawać że te dane mogą się ze sobą nie łączyć. Ale trudno wskazać inne przykłady równie dramatycznych różnic. Bez nowoczesnego transportu dana lokalizacja może być po prostu nieprzyjazna dla - chyba dość wielkomiejsko nowoczesnego w stylu życia- biznesu. Miasta zniechęcające urbanistyką, trudne do "kulturowej eksploracji" ze względu na zwykle brak oferty transportu zbiorowego. Brak wykształconych mediów dla różnych grup, nawet mediów dla miejscowego biznesu, uniemożliwia zmiany. Lokalne elity tkwią w innej mentalności i zadowoleniu, nie mając kontaktu z problemami zwykłych ludzi z wielu różnych grup.

Systemy są niekompatybilne, jedni drugich nawet, ma się wrażenie słuchając tych debat, nie słyszą. Rynek mediów jest także odpowiedzią. Zawodność rynku mediów (problem market failure- zbyt płytkie lokalne rynki reklamowe by utrzymać dziennikarstwo, niska jakość pracy, niskie płace w zawodzie dziennikarza lokalnego) jest być może największą bolączką polskiej prowincji.

Komentarze

Popularne posty